piątek, 28 grudnia 2012

Never turn your back on me, again

Dzisiaj będzie mainstreamowo. I oczojebnie.
Nie wiedzieć czemu dzisiaj naszło mnie na rozważanie na tematy związane z gimbusami (jutro się porozwodzę nad ich głupotą), i nie tylko - związane jest to również z ludźmi dojrzałymi i dorosłymi. A konkretniej na temat wszystkim powszechnie znany, powszechnie lubiany, powszechnie wykorzystywany, i w końcu powszechnie doszczętnie, no cóż, strasznie sponiewierany i tracący na wartości. Mam na myśli temat miłości, czyli kolejny trybik w machinie zwanej komercją.

Wypadałoby zacząć od tego czym jest miłość. Wikipedia mówi, że to "uczucie skierowane do osoby połączone z pragnieniem dobra i szczęścia. Miłość może być rozumiana jako emocja wywołana poczuciem silnej więzi międzyludzkiej. Określenie "miłość" może odnosić się do różnorodnych uczuć, stanów i postaw. Miłość daje zadowolenie i umożliwia samorealizację dzięki obecności drugiego człowieka. Rozmaitość użyć i znaczeń połączona z zawiłością uczuć i postaw składających się na miłość powoduje, że jest trudna do jednoznacznego zdefiniowania." Wzruszające. Czyli tak naprawdę nikt nie wie czym jest ta miłość, spoko. Dalej piszą "Przez niektórych ludzi bywa uważana za sens życia ludzkiego – czyniąca je prawdziwym i w pełni szczęśliwym." I tu się robi zabawnie. Skoro niektórzy uważają ją za sens życia, a jeżeli ktoś się nie zakocha, albo co gorsza zakocha bez wzajemności jest nie spełniony? Względnie dziwna byłaby (przykład) kobieta wyznająca ideologię miłości jako sensu życia, całe życie zakochana w żonatym mężczyźnie, który nawet nie wiem o jej istnieniu. Smutne to.
"Miłość jest przedmiotem i źródłem inspiracji dla twórców sztuki oraz literatury, religii i psychologii." Filmów o miłości jest od cholery i jeszcze trochę. Praktycznie nie ma filmów, w których choćby na chwilę nie zagościł wątek miłosny. No jest wszędzie. W piosenkach co rusz słyszy się jak to on cierpi bo ona zostawiła go dla innego, ale on ją kocha i nie wie jak dalej żyć, to takie tragiczne, wzruszyłam się. Bleeeeeeee. Albo ona kocha jego, ale on ma dziewczynę, i ona nie wie jak ma mu wyznać swoją miłość, no i on się w końcu żeni ze swoją dziewczyną i jest dupa blada, ona zaczyna pić do lustra w swojej rozpaczy. Tudzież on i ona są w sobie tak szaleńczo zakochani, ale jej rodzice nie akceptują ich, więc muszą uciec, ale w czasie ucieczki on ginie, no i co ona ma teraz zrobić, jej życie straciło sens. No cały worek przykładów. Dokładnie tak samo jest w filmach. Ale prawdziwy hardkor jest w gimbazie, kiedy to dziewczę lat 14 rozważa samobójstwo bo jej kolega z klasy zaraz po umówieniu się z nią, poszedł na randkę z inną. Super, kolejny członek klubu "chcę być jak barney stinson" (chyba dobrze napisałam?). Ach te problemy. Ale to jeszcze nic, kiedyś byłam na kolonii i dziewczyna idąca do 6 klasy podstawówki zwierzała się rówieśnicy, wykopawszy mnie uprzednio z pokoju bo to było ściśle tajne, jaka to ona jest zakochana ale boi się, że jeżeli zaryzykuje i zgodzi się z nim być to on ją szybko zostawi dla innej i co ona ma zrobić, bo ona już nie wie, i (najlepsze) boi się że jej miłość ją tak zaślepiła, że nie widzi jego wad, więc nie wie czy ten związek miałby przyszłość. No cóżżżż....
Moim ulubieńcem są jednak związki gimbusów opierające się na, hmm, zmianie statusu na twarzoksiążce, okazjonalnym trzymaniu się za rąsie, wpychaniu sobie nawzajem języków do gardzieli i robieniu innych rzeczy w zaciszu szkolnej toalety, o których lepiej nie wiedzieć, oraz gonieniu się nawzajem w bieliźnie po domu... po czym rozpowiedzeniu tego znajomym, i nim się spostrzeżesz ta plotka dociera do ciebie i nie daj Boże wyobraźnia zaczyna ci pracować i wyobrażasz to sobie... okropne uczucie, nie życzę tego nikomu.
Na myśl przychodzą mi dwa typy par gimbusowych gołąbeczków. Pierwsza, nazwę ich roboczo Romeo i Julia, jest tak mega słitaśna ♥ Już widzę oczyma wyobraźni ich ślub, jak jadą na różowych pedałkucykach do kościoła, a na weselu polewają gościom brokatowym bełtem i gorzką gwiazdeczkową. Mam czasami okazję obserwować takie, gdy jadę autobusem, oczywiście staram się zwiać od nich jak najdalej. To typ związku gdzie dwoje ludzi rozmawia w przerwach lizania, no przecież ślina musi się wyprodukować, po czym od nowa kontynuują wyglądanie jak dwie przyssane do siebie płaszczki. Typowy gimbusowy ideanalny <nie mogłam się powstrzymać> związek. Och tak, Romeów i Julii jest na pęczki w gimbazie.
Drugim przykładem są Tristan i Izolda. Obstawiam, że to jego pierwsza dziewczyna. Skąd mój wniosek? Status na fejsie jest. Czy coś poza tym? Niet. Tak w sumie to rzadko kiedy ze sobą rozmawiają. Niezły wyczyn jak na bycie w jednej klasie. To już trzeba mieć talent. Chyba raz gdzieś ze sobą poszli. Tristan jeszcze wystawił Izoldę i pół godziny czekała na niego pod jemiołą. Jak się nie ma co się lubi to się lubi co się ma, nieprawdaż? <czasu teraźniejszego użyłam celowo, gdyż jest to hybryda kilku par, które dane mi było kiedyś poznać. Takie stężony roztwór. A czas teraźniejszy jako przybliżenie przykładowego zachowania Tristanów i Izold>
Cały czas słyszy się jacy to dorośli są dojrzali i w ogóle. Niby prawda. Ale jak tak dość dużo czasu spędzam na yafudzie i czytam co drugi post o zdradzie w związku dorosłych ludzi to ja się pytam <wulgarnie> "ale że o co kurwa chodzi?". Czy to naprawdę takie ciężkie powiedzieć partnerowi "słuchaj, uważam że lepiej będzie jeżeli się rozstaniemy. Przykro mi, ale uważam że nasz związek nie ma przyszłości, a nie chcę cię oszukiwać. Najlepiej będzie jeżeli rozstaniemy się teraz, zanim jedno z nas się zaangażuje mocniej niż drugie.". No przecie że to za trudne. O wiele łatwiejsze jest przyprawianie rogów partnerowi i kłamanie mu co dzień w żywe oczy, typu "jadę w delegację do Niemczech na dwa tygodnie" i zaszycie się u kochanka/kochanki na ten okres. Może ja jestem dziwna, ale jakoś wolałabym zerwać niż ciągnąć tak przegraną sprawę. Albo tyle się słyszy o zdradach w małżeństwie. Skoro już dwoje ludzi zdecydowało się być razem do końca życia to wypadałoby dotrzymać tej przysięgi małżeńskiej. A nie dla przykładu facet z dwójką dzieci po 10 latach małżeństwa stwierdza, że bycie wiernym jest do dupy a w dodatku jego żona ostatnio przytyła i zaczynają jej się robić zmarszczki, po czym znaleźć sobie dwa razy młodszą cizię. To mnie już zabija totalnie. I oczywiście zostawić żonę z dziećmi i radź sobie kobieto, ja chcę żyć.
No i oczywiście używanie zwrotu "kocham cię" w ilościach hurtowych. W smsach, na gadu, przez telefon. W dzisiejszych czasach straciło zupełnie wartość. Kiedyś wyrażało uczucie, dzisiaj już tylko puste słowa rzucane na wiatr. Są bez pokrycia, nie wyrażają nic, a jednak w umysłach ludzi są zakodowane jako głębokie i romantyczne. Tylko dlatego wciąż są powtarzane. Przy byle okazji. A najbardziej na świecie uwielbiam te wszystkie zwroty "ptysiu", "cukiereczku", "korniszonku", "żabko", "gwiazdko", "pszczółko", "laleczko", "szczypiorku", "gołąbeczku", "szyneczko", "kotku", "muflonku", "kwiatuszku", itp. Są tak do zarzusiania słodkie. Le fu
PODSUMOWUJĄC, miłość teoretycznie istnieje, ale ciężko ją udowodnić. Potrafi dać kopa w dupę. Jest mylona z zauroczeniem. Wykorzystują ją na miliardy sposobów. Jej drugie imię to komercja. W rękach młodzieży jest żałosna. No i jest wredną suką. Ciężko ją w dzisiejszych czasach odkryć, zdobyć, doświadczyć, rozpoznać.


Rzusiamy tęczusią. Piosenka bardzo fajna, ale lubię ją tylko w tej oto wersji przyspieszonej, normalna (wolniejsza, 6-minutowa) jest jak dla mnie zbyt słodka.


Ta piosenka z kolei kojarzy mi się z tym z ideałem kobiety oraz jak ten oto ideał może nakopać. A, no i się fajnie rozkręca w pewnym momencie. 
Here by my side, it's devil :D

LetItGoLetItDie

No dobra, narzekam bo idę na wesele. Będziem rzygać tęczą i się nudzić. i to w dodatku dwie godziny wcześniej niż normalnie, bo ślub jest na 14.00. Kto to widział. Oni po prostu chcą żebym tam umarła. Znowu mnie posadzą obok moich kuzynów, znowu będą usiłowali zmusić mnie do tańca. To już jest jakaś tradycja, że ja mówię NIE. Może sprawię sobie transparent. Co wesele odmawiam za każdym razem gdy ktoś mnie poprosi. Nie jestem jakimś jebanym pokemonem, żeby nagle ewoluować w tancerkę. A już na pewno nie do disco polo w cholernych obcasach. Uroczo być czarną owcą zmuszaną do dobrej zabawy, doprawdy. Kiedy oni się wreszcie nauczą? Zapraszana jestem z grzeczności, bo tak wypada, w końcu kuzynka. Ale w ten sposób zaczyna się reakcja łańcuchowa, bo skoro z grzeczności dostałam zaproszenie to z grzeczności trzeba pójść. Ja pierdolę, mam za dużo osób w rodzinie. Całe szczęście większość już się ohajtała, jeszcze najwyżej 5 ślubów, w szaleństwie do 6. Ale mój 6 kuzyn jest obecnie gimbusem i jest głupi, więc mam nadzieję, że szybko ślubu nie będzie miał. 
Zamierzam zwinąć się z wesela około 20.00 i pójść spać. Na weselach robi się trzy rzeczy: pije, je i tańczy. Ja najwyżej jem, więc moja egzystencja jest z góry skazana na porażkę. 
Skończyłam, tak definitywnie.

1 komentarz: